Zachodzące słońce rzucało blask na polanę, a przezroczysta
tafla jeziora zdawała się być oazą spokoju. Na obszernej polanie stały trzy
domki, ale tylko w jednym z nich czuć było obecność ludzi. To jest właśnie
jedno z niewielu miejsc, w które można było uciec. Miejsce, gdzie gromadziły
się wspomnienia, które przy ognisku były wyrzucane wraz ze łzami i śmiechem z
nich samych niczym iskry z płonącego pieca. To właśnie tu były te najwspanialsze chwile z najbliższymi.
To tu uciekała z dziewczynami, by z dala od zgiełku miasta, od codzienności
wylać z siebie potok niewypowiedzianych wcześniej słów. By wydusić z siebie
morze łez i przypomnieć kolejny raz barwy ich śmiechu.
To tu mogła być sobą. To tu biegała po polanie bez
aparatu. To tu do bólu moczyła nogi w wodzie, chlapiąc ich roześmiane
twarze. To tu najlepiej smakowały zupki chińskie i kaszki robione na działkowej
kuchence gazowej. To tu kawa na leżaku była totalną chwilą wytchnienia.
Ale nadszedł dzień, w którym to bliskie miejsce stałojej się
tak wrogie, że sama obecność słyszących osób wbijała kolejne drzazgi w serce. Te nocne
rozmowy z latarką przy twarzy, zwróconej w jej stronę stały się czymś ponad
normalność. Myśl „Tak wcale być nie musi, może być inaczej” przeszywała całe ciało, rozbijając na tysiące
kawałków słowa, szczypiąc każdą część ciała. „nie chcesz przecież litości, nie
chcesz jej. Nie chcesz tej zależności”.
Chciała uciec. Do siebie i w głąb siebie. Nie odbierając nieustannie dzwoniącego telefonu, w morzu łez wyrzucała kolejno zdjęcia robione w świecie dźwięków.
Ale One nie pozwoliły. Były, tam gdzie zawsze i tam zostały
do dziś.
Hej, kto mi opisze dźwięki?
Byłam kiedyś z ciocią na basenie. Aparaty grzecznie
schowałam do pudełka, które zamknęłam w szafce. W całkowitej ciszy zdałam się
na ciocię, która pełniła rolę mojego mentora. Zapytałam, czy można już
wychodzić z szatni do wody. Jej odpowiedź całkiem mnie zdumiała : „oczywiście!
Nie słyszysz, jak ratownik krzyczy na całe gardło, wołając na zewnątrz?”. Kiedy
odpowiedziałam, że nie, bo przecież nie słyszę, z lekkim szokiem odpowiedziała
„o matko, zapomniałam!”. Powinna byłam się cieszyć, że jestem w stanie tak się
komunikować, iż własna rodzina zapomina o mojej dysfunkcji. Niestety, nad moją
głową pojawiła się zapalona lampka „czy mam się cieszyć, że mają mnie za
„swoją” czy uznać, że nie są do końca świadomi, jak ja funkcjonuję?”
... ważne, a nawet bardzo ważne.
niesłyszący - każda osoba z wadą narządu słuchu, nie ważne o jakim stopniu ubytku.
słabosłyszący - osoba z wadą słuchu, posługująca się mową werbalną. Wychowywana w środowisku osób słyszących, uczestniącząca w edukacji w szkołach ogólnodostępnych.
głuchy - osoba, która ma znaczny bądź głęboki ubytek słuchu.
słyszący - osoba słysząca, nie posiada żadnej wady słuchu.
Głuchy - osoba, która jest Głucha Kulturowo. To znaczy: wychowywana w rodzinie Głuchych (a więc może być nawet słysząca) i w środowisku Głuchych, posługująca się biegle PJM.
PJM - Polski Język Migowy, prawdziwy język niesłyszących i Głuchych. Posiada swoistą gramatykę, odmienną od polskiej. Jest językiem przestrzennym, wykorzystującym ruchy dłoni, ciała, bardzo ważną rolę odgrywa mimika twarzy.
SJM - System Językowo-Migowy, zwany też językiem miganym. Sztuczny twór przełożony z języka polskiego na "ruchy dłonią", zachowuje tym samym gramatykę języka polskiego.